Podejście nie jest trudne. Powiedziałabym nawet, że łagodne.
Spokojnie zbliżamy się do szczytu ścieżką z widokiem na grzbiet, który
przypomina jakoby Giewont i stąd wzięła się potoczna nazwa wzniesienia.
Ścieżka pokazuje również inne walory Małego Giewontu. Otóż,
jest to doskonały punkt widokowy. Wystarczy spojrzeć na lewo lub prawo, albo obejrzeć
się do tyłu i już jakieś ciekawe pejzaże z ostańcami. Ba, nawet dosyć znane
obiekty.
Przy podchodzeniu mijamy skałę o nazwie Sfinks. Prezentuje się
ona imponująco. Jej ściany porasta typowa roślinność okolic o wapiennym podłożu.
Na razie rezygnuję z podejścia na szczyt, bo chcę obejrzeć
dwie skały stojące z boku, po prawej stronie. Ta bliżej mnie nosi nazwę Okręt. Zauważam
nawet okienko na jego „dziobie”.
Nieco dalej spora skała, która nazywa się Z Jałowcem albo
Jałowiec. Może kiedyś rósł tam jakiś charakterystyczny jałowiec…
Wracam ścieżką i wreszcie rozpoczynam zdobywanie szczytu Góry
Biakło.
Podejście teraz robi się nieco trudniejsze, bo skały
wyślizgane. Na szczęście jest tu zamocowana solidna poręcz, która bardzo
ułatwia podchodzenie, a później schodzenie.
Można odpocząć tuż przy skale z krzyżem. Są nawet tacy, co
wdrapują się na tę skałę ignorując ostrzeżenia tablicy zabraniającej włażenie. Ja
nie właziłam.
Miałam za to nagrodę w postaci wiatru przyjemnie chłodzącego
w upalny dzień i widoków na okolicę.
Od strony szczytu łatwo podejść do skały Mnich, która ma
najlepsze z możliwych widoków na Jurze. I to na stałe. Po wsze czasy.
Ostrożnie schodzimy ze szczytu i żegnamy Biakło. Warto było się
z tą górą zapoznać.
To jeszcze nie koniec wycieczki. Kolejny jej etap opiszę w
innym poście, a teraz zapraszam na kilka chwil do Olsztyna.
Skoro Olsztyn, to oczywiście jego najbardziej znany widok –
ten na zamek. Nie zwiedzamy go, ale pamiętamy, że jest.
A na rynku w Olsztynie to, co tygryski lubią najbardziej,
czyli galeria rzeźb. Taka „pod chmurką”.
W centrum rynku wystawa prac Radosława Skóry. Wykonane są ze
stalowej blachy spawanej. To „Kula” i „Drzewa”. Muszę przyznać, że drzewo z
blachy to pomysł mocno ekstrawagancki, ale w czasach, gdy masowo wycinamy lasy
może być ostrzeżeniem przed czekającą nas przyszłością w stalowych lasach.
A nad rynkiem unoszą się balansujące rzeźby Jerzego Kędziory.
Trzy już widziałam wcześniej, ale „Przytulia Olsztyńska” była dla mnie zaskakującą
nowością. Bo i kolor, i obraz, który Przytulia tka, i nawiązanie do nazwy występującej
w tej okolicy rośliny. Zresztą sami zobaczcie.
To na razie koniec relacji, ale w okolice Olsztyna niedługo
wrócimy, a i z pracami Jerzego Kędziory będziemy mieć duże spotkanie.
Zdjęcia – Józek i ja
*A. Mickiewicz "Stepy Akermańskie"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz