Wybraliśmy się tam w pochmurną jesienną niedzielę. Już na
starcie nastąpiło lekkie zamieszanie, bo ścieżka, która według mapy miała
zaprowadzić nas do rosnącego w pierwszym rezerwacie dębu Zygmunt August okazała
się mokra i tak zarośnięta, że właściwie nie do przebrnięcia. Na szczęście
próba wycofania się z niej doprowadziła nas do przyjemnego dębu, który został
nazwany Dębem Stulecia Niepodległości.
W przemoczonych butach i spodniach ruszyliśmy na
poszukiwanie innych obiektów w okolicy. Z zasięgiem mapy słabo. Częściej brak.
W rezultacie znaleźliśmy jeden obiekt – miejsce mogiły niemieckich żołnierzy,
którzy zginęli w potyczce z Rosjanami w 1944 roku. To symboliczna mogiła, bo
ciała ekshumowano w latach 90.
Poszukiwania pomnika lotnika, który gdzieś tu zginął w
katastrofie nie dały efektów. Zarządziłam powrót. Przy okazji zauważyliśmy
tabliczkę kierująca do pomnika przyrody. To ani chybi dąb Zygmunt August. Droga
świetna. Poszliśmy nią do rozdroży. Dalej brak oznakowania, a zamiast niego
pojawiła się w koszmarach ilościach roślina zwana potocznie „dziadami”, czyli
uczep trójlistkowy. Zadziory wczepiały się w odzież bezpardonowo. Zdecydowałam o przerwaniu poszukiwań dębu.
Jedynie kolega Ed samotnie wyruszył na poszukiwania. Te
marne pół godziny czekania na niego aż wróci minęły jak z bicza strzelił na
wydłubywaniu setek malutkich „dziadów”.
Plan wycieczki przewidywał przejście wokół dwóch kolejnych
rezerwatów – Ponty Dęby i Ponty im. prof. T. Zielińskiego.
Wyruszyliśmy z parkingu przy kapliczce św. Jana Gwalberta –
patrona leśników i lasów.
kapliczka św. Jana Gwalberta (Czy i wy macie wrażenie, że ostatnio święty mocno zaniedbuje swoje obowiązki? Lasy koniecznie potrzebują jego pomocy.)
Maszerowaliśmy Drogą Królewską w kierunku Diabelskiego
Mostku, pod którym diabeł ukrył skarby. Mostek już od dawna odnowiony, murowany.
Nikt nas na nim nie straszył.
Jako skarb potraktowałam to, że mogliśmy
zachwycać się malowniczym rozlewiskiem, które tu się tworzy. Jedne mapy mówią,
że to rozlewisko na rzece Żale, inne, że na Narutówce. Nie potrafię
rozstrzygnąć.
Kolejne rozlewisko jest nawet sporo większe, ale niewidoczne
z drogi. Trzeba skręcić doń w leśną drogę w lewo. Warto. Jest tam kilka miejsc
z dostępem do wody. Dalej strach się zapuszczać, bo można trafić na bagnisko.
Wracamy do głównej drogi i docieramy do granicy rezerwatu
Ponty im. prof. T. Zielińskiego. Z drogi widać co jakiś czas malownicze upadłe
stare drzewa, porośnięte mchem, grzybami. Czasem do niektórych podeszłam.
Na końcu rezerwatu kolejna symboliczna kapliczka. Ta z
figurką św. Franciszka. Tu grupa zrobiła sobie mały postój.
Ja w tym czasie wybrałam drogę powrotu. No, ta to nam się
trafiła rewelacyjna! To jedna z dróg pożarowych prowadząca granicą rezerwatów.
Pokryta piaskiem, suchutka i przyjemna do chodzenia.
Tak dotarliśmy do żółtego szlaku. On prowadzi wzdłuż granicy
rezerwatu Ponty Dęby. Widać dobrze, dlaczego te drzewa są w nazwie rezerwatu –
dużo ich tu i dorodnych.
Jeszcze jedno rozlewisko przed nami. To jezioro Gwalberta na
Żali. Brzegi niedostępne, a na wodzie leży mnóstwo powalonych pni. Kaczki lubią
tam wysiadywać. Co jakiś czas ciszę nad wodą przerywa odgłos lądującej kaczki,
która właśnie postanowiła zrobić mały lot nad wodą i wylądować z fasonem.
Szlak doprowadza nas do miejsca startu, które teraz jest
metą. I po wycieczce.
Zdjęcia – Edek i ja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz