Przed Świętem Zmarłych chcę wspomnieć człowieka szczególnego
– turystę i przyjaciela, który zapisał się w pamięci każdego, kto miał
szczęście spotkać go na szlaku i nie tylko. Odszedł tego lata. To nestor naszej
grupy – Walerian Puchta, nazywany przez niektórych guru turystyki. On sam nie
lubił takich napuszonych słów. Niech więc wolno mi będzie nazywać go tak, jak
dawniej – Walek.
Walek urodził się w niewielkiej wsi Pruszyn niedaleko
Siedlec. Był ledwie o kilka miesięcy młodszy od królowej Elżbiety II. Przeżył
ją prawie o rok. Do naszej mieściny trafił z nakazu pracy. I został na lata.
Myślę, że znalazł tu swoje miejsce na ziemi i ludzi, z którymi dzielił pasję –
miłość do gór i turystyki.
Podobno pierwszy raz wybrał się w Tatry z kolegą z
wojska. A potem ileż wypraw w te i inne góry zaliczył. O różnych porach
roku. Z wielkim plecakiem. Zimą na nartach. Z żoną i małymi dziećmi. Z kolegami
z PTTK. W małych grupkach i na wielkich ogólnopolskich rajdach. Te czasy znam
jedynie z opowieści pełnych anegdot i wspomnień z łezką w oku.
Jestem pewna, że
Walek przeszedł wszystkie możliwe szlaki górskie. Ale i tego było mu mało.
Wciąż domagał się od władz udostępnienia szlaków w strefie przygranicznej,
wprowadzenia dla turystów prawa swobodnego przekraczania granicy w górach i
wędrowania po obu jej stronach. Zbywano go, a on stale walczył.
spełnienie marzeń Walka - rok 2007 wędrujemy po czeskiej stronie Czantorii bez wiz, paszportów, tylko z dowodem osobistym
W nadziei na większe możliwości wędrowania zainicjował w
latach dziewięćdziesiątych powstanie w Skarżysku oddziału Polskiego Towarzystwa
Tatrzańskiego. Jakież to wtedy świetne wycieczki mieliśmy – długie, ciekawe
trasy, mocna grupa. Miałam szczęście, że udało mi się tam dostać.
Z opowiadań kolegów wiem, że Walek dbał o tężyznę fizyczną
turystów. Podczas każdej wycieczki na postoju rozgrywano mecze siatkówki.
Trudno mi sobie wyobrazić, jacy to wtedy silni byli młodzi ludzie – kilometry z
ciężkim plecakiem, krótki odpoczynek i mecz. Dziś nie do pomyślenia.
Walek uprawiał wiele form aktywnej turystyki. Koledzy opowiadają,
że lubił spływy kajakowe, sam wspominał wycieczki na motocyklu. Nawet czasem maszerowaliśmy
drogami, po których w młodości śmigał na tym jednośladzie. Kiedy dołączyłam do
grupy, obserwowałam, jak koledzy, w tym i on, wyruszali każdego lata na długie
wyprawy rowerowe po Polsce. Zjeździli cały kraj.
No i ta jego miłość do słońca. Nie wiem, jak to robił, że
zawsze był opalony. Trasy, które prowadził miały jedyny słuszny kierunek – pod
słońce. A jego ulubiona, którą wiele, wiele razy przeszliśmy wspólnie,
prowadziła z okolic Krzyżki przez Barbarkę, Orzechówkę, Sieradowską Górę do
Bodzentyna.
Tak, lubił słoneczne trasy z rozległymi widokami na okolicę.
Kiedy raz wymyśliłyśmy z koleżanką przejście cienistą leśną ścieżką, nie
oponował, ale podsumował nasz pomysł krótko: „Może tu i jest jakiś świat, ale
my go nie widzimy”.
Walek był najstarszy w naszej grupie, ale i najsilniejszy.
Jego siła była siłą spokoju i koleżeństwa. Nigdy nie zostawił słabeusza w
biedzie, zawsze wsparł dobrym słowem, zaczekał na trasie, doradził, żeby się
nie przejmować „za…dalaczami”, a iść własnym tempem. Jego słowa były dla mnie w
górach wielkim wsparciem, a kiedy już z nami nie wędrował, a ja zostawałam tyłu
sama, przypominałam sobie jego rady i ruszałam dalej z ich pomocą.
Wszędzie na zdjęciach Walek z przyjaciółmi. Bardzo często wędrowali z nim również jego najbliżsi. Najpierw wdrażał do turystyki córkę i syna, potem wnuki. Zaszczepił w nich turystyczną żyłkę.
Walek był świetnym gawędziarzem. Opowiadał historie ze
swojego życia, wędrówek, urocze staroświeckie anegdoty. Próbowałam je spisać,
ale brak mi autentyczności tamtych opowieści. A można było o wszystkim z nim
porozmawiać – o barwach podstawowych i pochodnych, o nauce łaciny, literaturze
(on jeden na wieść, że zbieram nawłoć, skojarzył to natychmiast z Żeromskim),
poprawności językowej. Miał tylko jedną słabą stronę – nie potrafił zapamiętać
nazw roślin. Zawsze się z nas podśmiewał pytając, a jak ten kwiatek ma na
nazwisko.
Kończę moje wspomnienie w nadziei, że nie popełniłam w nim
błędów gramatycznych, bo te Walek skrupulatnie wyłapywał i korygował. Taki to
był wszechstronny człowiek – nasz „Alfons o omega”, jak o niektórych
żartobliwie powiadał.
Zdjęcia – Edek i ja
(wszystkie czarno-białe autorstwa Edka)
Mam również wiele miłych wspomnień z wędrówek, których uczestnikiem był Walek.
OdpowiedzUsuńJak opisujesz, dbał o kondycję oraz aby być opalonym na brązowo.
Kiedyś wędrując patrzymy, a Walek plecak przekłada, zawieszając go z przodu.
Pytamy, Walek co cię w plecy uwiera? Odpowiedział: nie, ale teraz idziemy, a słońce
nam przyświeca z tyłu.
Również takie zdarzenie. Jak wiemy Walek był wojskowym, więc pracując na Zakładach
Metalowych w Skarżysku chodził do pracy w mundurze. Wracając do domu zwykle się przebierał po cywilnemu. Pewnego razu wiedział że ma iść na zebranie PTTK w Domu Kultury. Więc szybko zjadł obiad i przebrał w dres, udając na spotkanie.
Wchodząc wywołał śmiech na obecnych. Zdziwiony, co za przyczyna?
Powodem było to, że wychodząc z domu przebrał się w dres zapominając zmienić czapki wojskowej na cywilną!
Pozdrawiam - Wiesiek
Oj, ta opalenizna Walka... Ja się wcale nie opalam i zawsze razem wyglądaliśmy śmiesznie - on opalony na brąz i ja "córka młynarza", jak mnie nazywali z powodu wiecznej bladości.
Ale nigdy nie wszedł do miasta bez koszuli. Zawsze na granicy z miastem zarządzał postój, żeby się "uprzyzwoicić". Mogliśmy ruszyć, kiedy już wszyscy byli ubrani.
Ania