Tytuł niezrozumiały? Nie szkodzi,
wyjaśni się.
Najpierw Morawica. Zwiedzamy ją
kolejny raz i znów nas zaskakuje. Budynek Urzędu Gminy jest tak wysmakowany
architektonicznie, że podejrzewamy, że to może teatr jaki. A tu siedziba
urzędu. Wnętrze równie piękne i zaskakujące – mają tam nawet „szklane” schody!
Jest też hol do urządzania wystaw i niezwykle kompetentny pracownik, który
udziela informacji o gminie i obdarowuje nas mapami i folderami.
wystawa prac plastycznych
pierwsze przejście po tych schodach bywa trudne, ale można się przyzwyczaić
W pobliżu urzędu skwer z
obligatoryjną fontanną, stary park, który właśnie podlega tak obecnie modnej
rewitalizacji (zapraszają w przyszłym roku – będzie piękny), nieco dalej
kościół z Kalwarią Świętokrzyską i widokiem na malowniczy zalew. Ciekawie prezentuje się wnętrze kościoła, które można podziwiać przez otwarte
drzwi przysłonięte kratą i czymś w rodzaju siatki. Fajne to daje efekty na
zdjęciach. Przy
młynie, o którym pisałam rok temu, trwa walka ze stawidłami, bo Czarna Nida
mocno się rozlała.
kościół pod wezwaniem matki Bożej Nieustającej Pomocy
wnętrze kościoła widziane przez siatkę
W końcu ruszamy na trasę. Idziemy
przez Brzeziny – to taki zielarski spacer, bo przy drodze mnóstwo roślin
leczniczych. Sama radość dla takiej babki zielarki, jak ja.
cykoria podróżnik
krwawnik pospolity
Potem siedemnastowieczny kościół w
stylu późnorenesansowym. Na pobliskim cmentarzu kilka ciekawych nagrobków. Zaś na rozstajach
dróg przyjemny plac do odpoczynku. I nie będzie żadnej nagrody dla tych, co
zgadną, co jest na środku placu, bo tego się każde dziecko domyśli.
kościół pod wezwaniem Wszystkich Świętych
wnętrze kościoła
nagrobek proboszcza Augusta Żołątkowskiego
Wzmocnieni odpoczynkiem przy fontannie
ruszamy dalej, droga ładna, wzdłuż torów, z widokiem na „pasmo górskie” jak w
Afryce albo gdzieś na Dzikim Zachodzie. A to zwałowisko kopalni Kowala Mała. Kiedy próbujemy ominąć tę kopalnie
i znaleźć drogę na zachód, zbliżamy się do terenu innej kopalni, napotykamy
pracownika, który nas informuje, że dalej nie ma przejścia i spokojnie
wyjaśnia, jak dotrzeć do lasu i mostu na Bobrzy.
piaskowe góry na horyzoncie
i zza gór wyskoczą Indianie ...
ten potwór też sobie urządził mały spacerek po okolicy (to gąsienica motyla, który nazywa się zmierzchnik gładysz albo zmrocznik gładysz - rożne źródła różnie podają)
Idziemy więc zgodnie ze wskazówkami
i, co za przypadek, znów zbliżamy się do kolejnej kopalni. Tu procedura się
powtarza. Ochroniarz wyraża zdziwienie, skąd się tu wzięliśmy (Jak to, skąd? Z
Morawicy!), stanowczo zabrania wejścia na teren zakładu i uprzejmie wskazuje
drogę obejścia przeszkody. To co mamy robić? Grzecznie dziękujemy i oddalamy
się we wskazanym kierunku. Chociaż nie radzę nikomu iść w nasze dalsze ślady,
bo ten mostek, co go w końcu znaleźliśmy, wysłużony mocno i długo nie pociągnie.
Nas jeszcze wytrzymał.
ostrożna przeprawa przez Bobrzę
A potem to już sobie samodzielnie
powędrowaliśmy polami do wsi Wola Murowana, a z niej mieliśmy wspaniały widok
na wymienioną w tytule górę, która wydawała się blisko, na wyciągnięcie ręki, a
okazała się ułudą, niczym sen złoty i w dodatku mocno dała nam w kość.
góra Łgawa w oddali
Te pola uprawne, które widzieliśmy,
szybko okazały się ugorami. Ścieżki podmokle się zrobiły. Podejścia na górę
broniły okropne zarośla tarniny i berberysu. Ledwo się przez nie przedarliśmy
(mimo upału założyłam koszulę z długimi rękawami), a tu już strome podejście.
Panowie – myk, myk i na górze. Ja na czworakach – od trawki do trawki, ale też
dotarłam na miejsce, które zapowiadało
się jako nieczynny kamieniołom (tak obiecywała mapa), a okazało się rozległym
płaskowyżem z widokiem na wielki czynny kamieniołom.
owoce berberysu - takie milutkie, a rosną na okropnie klujących gałęziach
początek wspinaczki na szczyt
Czym się to kończy? Oczywiście
spotkaniem z kolejnym zdziwionym panem. Ten uprzejmie opisuje drogę, którą mamy
się oddalić i kategorycznie zabrania pójścia w planowanym przez nas kierunku. No
to się oddalamy. Tym razem wreszcie docieramy do szosy i możemy pojechać do
domu.
stare - dalej, nowe - bliżej
I tak to dzięki uprzejmym i
stanowczym radom miłych nieznajomych pokonaliśmy 20,7 km, zobaczyliśmy kilka
ładnych miejsc i przekonali się, że to, co na mapie, nie zawsze istnieje w
terenie. No, w każdym razie góra Łgawa jest, ale rezerwatu to tam chyba na
razie nie będzie. Według map – jest planowany.
Zdjęcia
– Edek i ja
Piękne i ciekawe miejsca odwiedziliście. A szklane schody - straszne. Wspaniałe te piaskowe góry , kamieniołomy też robią wrażenie. Super wyprawa.
OdpowiedzUsuńPo zastanowieniu doszliśmy do wniosku, że po tych schodach łatwiej wchodzić niż schodzić. Podczas schodzenia widzi się właściwie jedną taflę szkła. Ale musieliśmy spróbować.
UsuńPoza tym wyprawa prawdziwie odkrywcza.
Ze szklanymi schodami to jest tak,dopóki ktoś nie spadnie "na pysk",będą cacy i super... krakanie to moja specjalność. :(
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie, czy "piasek" na hałdzie jest budowlany ? chyba niekoniecznie ? bo coś za dużo go tam leży .
Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć, widzieliśmy to tylko z daleka. Nasi rozmówcy byli raczej wszyscy monotematyczni. O gatunku piasku nawet baliśmy się pomysleć, bo mogli przestać być grzeczni.
UsuńKapitalnie sie czyta! No i ujelas mnie ta gasienniczka! Przepraszam za brak polskich znakow, ale juz wole nie mieszac w tej innowierczej maszynie,bo sie potem nie polapie. Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńNie przejmuj się znakami - da się zrozumieć. Lepsze "kwiatki" wychodzą, kiedy wrzucam Twoje teksty do tłumacza.
UsuńZaś w gąsienicy najbardziej mi się podoba ten uroczy guzik na ryjku. Nie, żeby od razu całować, ale ma w sobie coś!
Rozumiem! A mnie gasienniczka zainspirowala do wspomnien! Wlasnie napisalam, ale za dlugo by szukac zdjec sprzed lat paru... :-)
OdpowiedzUsuńPrzetłumaczyłam sobie Twój wpis i właściwie to się wzruszyłam. Taki uśmiech z łezką w kąciku oka.
UsuńHa!
OdpowiedzUsuń