Młodzież
nie potrafi wyobrazić sobie życia bez komputera, my bez telefonu czy samochodu.
A wyobraźmy sobie życie bez łyżki, noża, widelca, żarówki. No to już chyba
nikomu się w głowie nie mieści.
I z takim
nastawieniem wybierzmy się do położonych niedaleko Ostrowca Krzemionek.
A tam
znajdziemy się w eleganckim pawilonie Muzeum Archeologicznego. Ci, którzy
bywali tu dawniej, zdziwią się jego obecnością, bo wcześniej pawilon
skromniejszy był. Zdziwienie mija i jego miejsce zajmuje zainteresowanie ekspozycją
w salach pawilonu. Leżą sporej wielkości kawałki krzemienia pochodzącego z różnych
rejonów Polski, w tym ten najładniejszy – nasz, krzemień pasiasty.
najcenniejsza świętokrzyska kopalina - krzemień pasiasty
Możemy się
też zapoznać z historią nie tylko regionu, lecz i górnictwa. Ekspozycja jasno
daje do zrozumienia, że były czasy, kiedy ludzie musieli żyć i pracować bez
znanych nam współcześnie, a tak niezbędnych „gadżetów”.
historyczno-geologiczna ekspozycja muzeum
A jak żyli?
No, powiedziałabym, skromnie. Rekonstrukcje ich domostw możemy obejrzeć w
wiosce neolitycznej na terenie rezerwatu Krzemionki.
wioska zaprasza
A cóż to za dziwadło, ten
neolit? Prosto mówiąc – czasy, kiedy narzędzia do pracy wytwarzano z kamieni.
Ale to już czas postępu, bo kamienie były poddane obróbce. Ludzie mieszkali w
skromnych domostwach, zaczęli uprawiać niektóre rośliny, łyżki i widelca nie
znali, ale wytwarzali gliniane naczynia. No i mieli do dyspozycji transport
kołowy! Dawno to było, tak ponad 2 tysiące lat przed naszą erą i jeszcze
dawniej.
neolityczne chaty (raczej przewiewne)
widok z okna
i na bogato -"fura" przed chałupą
A skąd
mieli narzędzia kamienne? I te najostrzejsze krzemienne? No przecież – z
kopalni krzemienia. I właśnie kompleks takich kopalń na terenie Krzemionek odkrył
w roku 1922 geolog Jan Samsonowicz. Łatwo powiedzieć – odkrył. Obszar zajmowany
przez neolityczne kopalnie krzemienia pasiastego jest bardzo rozległy, a i same
kopalnie były różnorodne. Przyszło je gruntownie badać i opisywać. I tu wielkie
zasługi położył archeolog – Stefan Wincenty
Krukowski. Nawiasem mówiąc w latach trzydziestych XX wieku profesor Krukowski odkrył
na terenie w pobliżu Skarżyska kopalnie hematytu i nadał rejonowi ich
występowania używaną do dziś nazwę Rydno.
pomnik odkrywcy Krzemionek
tablica poświęcona profesorowi Krukowskiemu
To im oraz ich
współpracownikom i następcom zawdzięczamy to, co obecnie możemy podziwiać w
Krzemionkach, czyli udostępniony do zwiedzania kompleks szybów i komór kopalń
krzemienia.
makieta prezentująca przekrój terenu Krzemionek
Na
powierzchni ponad 78 hektarów odkryto różne formy kopalń krzemienia.
Te
najprostsze są dla niezorientowanych zupełnie niezauważalne – ot, proste dołki,
zarośnięte trawą. To kopalnie jamowe. Można je podziwiać idąc pomostem miedzy
pawilonami muzeum.
łatwiej sfotografować pomost niż dziury w ziemi po jego bokach
A co w
pawilonach?
W jednym
rekonstrukcja kopalni niszowej. Górnicy kopali tu głęboką jamę, a na jej dnie rozszerzali
wykop o rozchodzącą się na boki niszę, w której szukali krzemienia.
kopalnia niszowa
W drugim –
kopalnia filarowo-komorowa. Tu górnicy dostawali się do złoża wąskim a dosyć
głębokim szybem i prowadzili roboty wydobywcze w komorach podziemnych.
wejście do kopalni filarowo-komorowej
górnik przy pracy na powierzchni
No i
najgłębsze – kopalnie komorowe. W nich pracowano na głębokości ok. 9 metrów
drążąc komory długie nawet na 20 metrów.
odkryty przez archeologów chodnik kopalni komorowej
Jakże
ciężkie warunki pracy panowały w tych komorach można sobie wyobrazić, oglądając
zachowane wyrobiska tych kopalń. My, ludzie dwudziestego pierwszego wieku,
spacerujemy wygodną trasą podziemną, idziemy wyprostowani, ubrani w suche
rzeczy, oświetlamy sobie drogę latarkami. A obok widzimy ciasne, niskie komory
neolitycznych kopalń, gdzie górnicy pracowali leżąc, oświetlali sobie miejsce
pracy łuczywami.
na trasie podziemnej (oryginalne chodniki powyżej żółtej linii)
"górnik przodkowy" - zwróćcie uwagę na narzędzia pracy
praca w komorach wydobywczych
I już teraz
nikt się chyba nie dziwi, że umierali jako trzydziestoletni spracowani starcy. A
przecież byli świetni w swojej pracy, dostarczali krzemień chyba na teren
całego ówczesnego świata.
naziemna obróbka wydobytych krzemieni
My zaś
wędrując podziemną trasą możemy podziwiać również autentyczne krzemienie, ich różnorodne
barwy, formy, ba, nawet prawdziwą długą na kilka metrów żyłę krzemienia.
Spacer
bardzo pouczający – nie tylko dla dzieci, ale i dorosły może się tu parę razy
zachwycić.
temu panu chyba się podobało w Krzemionkach
Jednym
słowem – warto przyjechać do Krzemionek, poświęcić czas na dokładne zwiedzanie,
bo to podróż do czasów odległych, ale jednak bliskich. Wszak to nasza własna
historia.
Więcej informacji o muzeum oraz filmy obrazujące powstawanie kopalń krzemienia znajdziecie na stronie Muzeum Archeologicznego w Krzemionkach (tu link)
Zdjęcia – Andrzej, Edek, Janek i ja
Świetne miejsce, muszę tam zabrać młodych.
OdpowiedzUsuńA do twojej relacji, warto dodać skąd krzemień wziął się w skałach wapiennych. Otóż krzemionka świetnie rozpuszcza się w wodzie (rzecz jasna w odpowiednim ciśnieniu i temperaturze) a następnie jest wyłączona w szczeliny skał wapiennych gdzie zastyga. Do najciekawszych należą krzemionki z inkluzjami, ale to stosunkowo rzadkie znaleziska.
A był bym zapomniał, obecnie praktycznie identyczne technologie stosowane są w afrykańskich biedaszybach poszukiwaczy diamentów.
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie za informacje o powstawaniu krzemiennych złóż. Zastanawialiśmy się niedawno, jak ten nieszczęsny krzemień powstaje. I po kłopocie. Prosto i zrozumiale wyjaśnione, łatwo zapamiętać.
OdpowiedzUsuńPoza tym w muzeum w Krzemionkach jest przyklad krzemienia z inkluzjami. Zaraz poszukam zdjęcia i dodam na blog.
O, to jednak nie inkluzje, a intrakalsty, ale też ciekawe.
UsuńBardzo ciekawe.
UsuńDziękuję. Przy okazji poznałam nowe słowo. :)
UsuńKto oprowadzał ? bo mi nie pozwolili użyć światła pod ziemią
OdpowiedzUsuńBardzo sympatyczna młoda dziewczyna. Powiedziała, żeby sobie świecić latarkami, jak kto ma. No to ludzie świecili (spora grupa była). Ja korzystałam z latarki w komórce mamusi, która podświetlała synowi co ciekawsze obiekty - co ona podświetla, to ja cyk foto. Koledzy szli na końcu grupy, to już ewentualnego zakazu użycia lampy nie słyszeli, a i przewodniczka była za daleko, żeby zauważyć błysk. I po kłopocie.
OdpowiedzUsuń