Jak znanej?
Dobrze. Bardzo dobrze. Powiem więcej – tak sobie.
Stopień
zażyłości z trasą różny w zależności od zaawansowania turystycznego. Na blogu
były już dwie relacje z innych wariantów tej trasy (tu i tu)
To może nie
pisać i nie pokazywać? Pokażę, kto znudzony, nie czyta.
Andrzej
zaciągnął nas na zielony szlak z Brodów, którym wcale nie chodzimy, bo nie. A
może jednak warto?
okazały dąb przy szlaku
jego pień
uśmiechnięty anioł pilnuje ogrodu i turystów na szlaku
Szybko go
porzuciliśmy wybierając czarny szlak rowerowy, ale ten prawdopodobnie życzył
sobie, żebyśmy maszerowali po asfaltowej szosie, no to go zostawiliśmy i się
poszło leśnymi ścieżkami. Bardzo przyjemnie, choć czasem wilgotno.
widok na Łysogóry z polnego odcinka szlaku w okolicy Adamowa
tu można się dopatrzyć Świętego Krzyża w tle
I tak
dotarliśmy do czarnego szlaku pieszego, który nas doprowadził do rezerwatu
Skały pod Adamowem. Obejrzeliśmy piaskowce dolnotriasowe znajdujące się przy
szlaku, resztę skał, które widywaliśmy dosyć często zostawiliśmy w spokoju.
ta sama skała - trzy różne spojrzenia
owoce konwalii majowej (niejadalne! ba, nawet trujące)
Dalszy
marsz odbywał się szlakiem, a potem bez niego. Ten drugi odcinek był nawet ciekawszy,
bo trafiliśmy na kilka atrakcyjnych przeszkód w postaci rzeczki czy stromych zejść.
w leśnej głuszy
W końcu
jednak znaleźliśmy się w rezerwacie Rosochacz nad uroczą rzeką Świętojanką. Ta
to się nic a nic nie zmienia! Ani nie starzeje. Za to jej otoczenie podlega zmianom.
Tym razem zauważyliśmy nowe solidne pomosty. O, te były już bardzo potrzebne,
bo stare to się ledwo trzymały.
w rezerwacie Rosochacz
Za
rezerwatem maszerowaliśmy znów szlakiem – nuda. Ale przyjemna. Las niebrzydki,
cisza, upał nie dokucza. Czego chcieć więcej?
przypadkowy pasażer na gapę - tarczówka rudonoga na spodniach kolegi
Może
kolejki wąskotorowej, która by nas wybawiła od koszmaru mokrego i błotnistego
żółtego szlaku do Starachowic? Chcesz? Masz! Kierownictwo zaplanowało przejście
torem kolejki. Idzie się nim dosyć dobrze, jedynie niektóre podkłady śliskie, ale
uważny turysta bez problemu je ominie.
wąski tor
kapliczki przy torach wąskotorówki
Tak
„dojechaliśmy” do stacji w Lipiu, od której już kursuje prawdziwy wagonik wąskotorówki
do Starachowic. Na szczęście miał on tu przyjechać dopiero po czternastej, a my
szliśmy dobrą godzinę wcześniej, więc pomaszerowaliśmy dalej kolejką.
stacja blisko
zwrotnica
a tymczasem w Starachowicach ... - kolejka gotowa do startu
Poza tym na odcinku kursowania kolejki są ścieżki obok torów. Czyli wszystko bezpiecznie. No, może nie do końca, bo na torach i ścieżce poniewierają się miliardy kawałków szklanych butelek potłuczonych nie wiadomo, kiedy i przez kogo. Idziemy bardzo ostrożnie.
udajemy pociąg
jeden z wielu wiraży
No i nie
zapominamy o szukaniu ciekawostek. Jedna się trafiła. To niewielka rzeczka –
Młynówka (skąd my znamy taką nazwę?). Powiedziałabym, że wcale nie gorsza od
Świętojanki.
meandry Młynówki
I zaraz
Starachowice – koniec wyprawy. Miała mieć 18 kilometrów i prawie tak długa
była, no może bez kilku centymetrów.
krzyż przy ulicy Spółdzielczej w Starachowicach
A były też atrakcje kulinarne. Tu jedna z nich:
moje ciastko większe!
Zdjęcia: Edek, Janek i ja
Skały jakoś zawsze urozmaicają szlak, my przynajmniej bardzo je lubimy :) A kolejki przeżywają obecnie renesans, u nas na Podkarpaciu wskrzeszane są połączenia przede wszystkim ze względu na turystów :)
OdpowiedzUsuńTa nasza kolejka jedzie raptem pół godziny, ale przed odjazdem już była pełna dzieci z rodzicami. Na stacji spędza pewnie miło czas w lesie i wrócą zadowoleni do domu. Gdybym była dzieckiem, to pewnie też bym chciała pojechać.
UsuńSkałki i my lubimy bardzo.
Dobry ten kierownik wyprawy! Pisz co chcesz a ja bym na takiej trasie na nudę nie narzekał (tym bardziej że ostatnio to i tak głównie wydeptuję asfalt i bruk).
OdpowiedzUsuńKolejka sympatyczna. Skałka (andrek poprawił skałkę na działkę, ale go skontrowałem) mi przypomina wredne oblicze jednego z moich byłych przełożonych (małe oczka, obrzmiałe policzki i zaciśnięte szczęki) ;).
Kolejka świetna, bardzo chętnie bym sobie nią zadek przewiózł.
Ciacho... mniam. Świniowaty na ciacha jestem.
Nie było nic a nic nudno. Ciacho żona kierownika podesłała. Z cynamonem - smak nie do opisania.
UsuńA ta skała mnie też przypomina nieprzyjemnego typka. Dla mnie to wredny czarodziej, który zakochanych zamienił w objęte sosnę i dąb (są te drzewa w pobliżu, tylko tym razem nie dałam zdjęcia, ale zaraz dorzucę, skoro już o tej naszej domorosłej legendzie wspomniałam.