poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Andrzej przedstawia swój wariant znanej trasy

Jak znanej? Dobrze. Bardzo dobrze. Powiem więcej – tak sobie.  
Stopień zażyłości z trasą różny w zależności od zaawansowania turystycznego. Na blogu były już dwie relacje z innych wariantów tej trasy (tu i tu)
To może nie pisać i nie pokazywać? Pokażę, kto znudzony, nie czyta.
Andrzej zaciągnął nas na zielony szlak z Brodów, którym wcale nie chodzimy, bo nie. A może jednak warto?

okazały dąb przy szlaku 

jego pień

uśmiechnięty anioł pilnuje ogrodu i turystów na szlaku
 
Szybko go porzuciliśmy wybierając czarny szlak rowerowy, ale ten prawdopodobnie życzył sobie, żebyśmy maszerowali po asfaltowej szosie, no to go zostawiliśmy i się poszło leśnymi ścieżkami. Bardzo przyjemnie, choć czasem wilgotno.

widok na Łysogóry z polnego odcinka szlaku w okolicy Adamowa 

tu można się dopatrzyć Świętego Krzyża w tle  
 
I tak dotarliśmy do czarnego szlaku pieszego, który nas doprowadził do rezerwatu Skały pod Adamowem. Obejrzeliśmy piaskowce dolnotriasowe znajdujące się przy szlaku, resztę skał, które widywaliśmy dosyć często zostawiliśmy w spokoju.   



 ta sama skała - trzy różne spojrzenia 


"zakochane" drzewa 

owoce konwalii majowej (niejadalne! ba, nawet trujące)

Dalszy marsz odbywał się szlakiem, a potem bez niego. Ten drugi odcinek był nawet ciekawszy, bo trafiliśmy na kilka atrakcyjnych przeszkód w postaci rzeczki czy stromych zejść. 

w leśnej głuszy
 
W końcu jednak znaleźliśmy się w rezerwacie Rosochacz nad uroczą rzeką Świętojanką. Ta to się nic a nic nie zmienia! Ani nie starzeje. Za to jej otoczenie podlega zmianom. Tym razem zauważyliśmy nowe solidne pomosty. O, te były już bardzo potrzebne, bo stare to się ledwo trzymały.


w rezerwacie Rosochacz
 
Za rezerwatem maszerowaliśmy znów szlakiem – nuda. Ale przyjemna. Las niebrzydki, cisza, upał nie dokucza. Czego chcieć więcej?

przypadkowy pasażer na gapę - tarczówka rudonoga na spodniach kolegi

Może kolejki wąskotorowej, która by nas wybawiła od koszmaru mokrego i błotnistego żółtego szlaku do Starachowic? Chcesz? Masz! Kierownictwo zaplanowało przejście torem kolejki. Idzie się nim dosyć dobrze, jedynie niektóre podkłady śliskie, ale uważny turysta bez problemu je ominie. 

wąski tor

kapliczki przy torach wąskotorówki
  
Tak „dojechaliśmy” do stacji w Lipiu, od której już kursuje prawdziwy wagonik wąskotorówki do Starachowic. Na szczęście miał on tu przyjechać dopiero po czternastej, a my szliśmy dobrą godzinę wcześniej, więc pomaszerowaliśmy dalej kolejką. 

stacja blisko

zwrotnica

robota dla niej
 a tymczasem w Starachowicach ... - kolejka gotowa do startu

Poza tym na odcinku kursowania kolejki są ścieżki obok torów. Czyli wszystko bezpiecznie. No, może nie do końca, bo na torach i ścieżce poniewierają się miliardy kawałków szklanych butelek potłuczonych nie wiadomo, kiedy i przez kogo. Idziemy bardzo ostrożnie.  

udajemy pociąg 

jeden z wielu wiraży  
 
No i nie zapominamy o szukaniu ciekawostek. Jedna się trafiła. To niewielka rzeczka – Młynówka (skąd my znamy taką nazwę?). Powiedziałabym, że wcale nie gorsza od Świętojanki. 


 meandry Młynówki

I zaraz Starachowice – koniec wyprawy. Miała mieć 18 kilometrów i prawie tak długa była, no może bez kilku centymetrów.  

krzyż przy ulicy Spółdzielczej w Starachowicach 
 
A były też atrakcje kulinarne. Tu jedna z nich: 

moje ciastko większe!

Zdjęcia: Edek, Janek i ja

4 komentarze:

  1. Skały jakoś zawsze urozmaicają szlak, my przynajmniej bardzo je lubimy :) A kolejki przeżywają obecnie renesans, u nas na Podkarpaciu wskrzeszane są połączenia przede wszystkim ze względu na turystów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta nasza kolejka jedzie raptem pół godziny, ale przed odjazdem już była pełna dzieci z rodzicami. Na stacji spędza pewnie miło czas w lesie i wrócą zadowoleni do domu. Gdybym była dzieckiem, to pewnie też bym chciała pojechać.
      Skałki i my lubimy bardzo.

      Usuń
  2. Dobry ten kierownik wyprawy! Pisz co chcesz a ja bym na takiej trasie na nudę nie narzekał (tym bardziej że ostatnio to i tak głównie wydeptuję asfalt i bruk).
    Kolejka sympatyczna. Skałka (andrek poprawił skałkę na działkę, ale go skontrowałem) mi przypomina wredne oblicze jednego z moich byłych przełożonych (małe oczka, obrzmiałe policzki i zaciśnięte szczęki) ;).

    Kolejka świetna, bardzo chętnie bym sobie nią zadek przewiózł.

    Ciacho... mniam. Świniowaty na ciacha jestem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie było nic a nic nudno. Ciacho żona kierownika podesłała. Z cynamonem - smak nie do opisania.
      A ta skała mnie też przypomina nieprzyjemnego typka. Dla mnie to wredny czarodziej, który zakochanych zamienił w objęte sosnę i dąb (są te drzewa w pobliżu, tylko tym razem nie dałam zdjęcia, ale zaraz dorzucę, skoro już o tej naszej domorosłej legendzie wspomniałam.

      Usuń