Jej marzeniem było Grodzisko w Stradowie. Są tacy, co marzą
o locie w Kosmos albo brylantowej kolii. Stradów jest w porównaniu z tymi
marzeniami łatwiejszy do spełnienia. Wybieramy się więc w tym kierunku. Droga
długa, ale piękna. A potem im bliżej Stradowa tym trudniejsza. Wszystko
wskazuje na poważną ulewę w nocy z soboty na niedzielę. Wypucowane autka,
którymi wyruszyliśmy ze Skarżyska wyglądają jak po trasie off-road.
W końcu z fasonem zajeżdżamy na błotnisty parking u podnóża
największego w Polsce średniowiecznego grodziska Wiślan. To sporych rozmiarów
wzgórze poprzecinane ścieżkami.
Początek wspinaczki nietrudny. Zaczynają się zachwyty
widokami na okoliczne pola.
Docieramy do niegdysiejszej fosy. No, powiem wam, jej
sforsowanie to nie lada wyczyn. Najpierw w dół. Potem mozolna wspinaczka na
strome zbocze.
I już jesteśmy na terenie Zamczyska. A stąd widoki na całą
okolicę. Pełna panorama.
Kiedy poszukacie w sieci zdjęć z grodziska, znajdziecie
najwięcej obrazków z drogą, którą tak niedawno jechaliśmy. Nasze fotki są takie,
jak poniżej. Bez słońca, bo to się akurat skryło za chmurami i za nic nie
chciało współpracować.
Zachwyty zachwytami, ale wypada zejść do parkingu. I znów –
jedni jak sarenki mignęli na dole, inni z rozwagą i statecznie pokonują fosę, będą na dole później.
Tysiąc lat historii za nami. Wiślanie, ich wodzowie i
grodzisko mogą znów zaznać spokoju. Do czasu kolejnej wizyty odległych
potomków.
Stach wypatrzył z grodziska, gdzie w Stradowie znajduje się
kościół. To bezcenna informacja, bo praprzodkowie wyłączyli w tej okolicy
zasięg Internetu i nawigacja padła. Jedziemy na azymut.
Stradowski kościół pod wezwaniem św. Bartłomieja jest
niewielki, z drewna modrzewiowego. Trudno powiedzieć, ile ma lat. Został
wybudowany w roku 1598, ale przeszedł tyle remontów i przebudów, że równie
dobrze może być o jakie 200 – 250 lat młodszy.
Fatalnie się składa, że trafiamy akurat na początek
niedzielnej mszy. Mimo wszystko udaje mi się cichutko zajrzeć do uroczego
barokowego wnętrza kościołka.
Jeśli się wejdzie bocznym wejściem, trafia się akurat
na wprost bocznego ołtarza z siedemnastowiecznym
obrazem MB Stradowskiej. Obok ołtarza są wyeksponowane osiemnastowieczne
srebrne sukienki słynącego licznymi cudami obrazu. Minusem tego rozwiązania
jest fakt, że stoimy tyłem do ołtarza patrona parafii i podczas nabożeństwa nie
ma możliwości go sfotografować.
Kiedy zaś wejdziemy do kościoła głównym wejściem, możemy
ogarnąć wzrokiem całą nawę główną i zachwycić się barokowym ołtarzem.
Opuszczamy Stradów i kierujemy się z pomocą nawigacji i mapy
do Woli Chroberskiej. Mam tam zaplanowane oglądani lessowego wąwozu i
wspinaczkę na tutejszy „Giewont”, niewysokie, ale strome wzgórze z podobno
rewelacyjnymi widokami na okolicę.
Najpierw wąwóz. Jest przy drodze. Pobocza wąskie i grząskie
po nocnej ulewie. Próbujemy jakoś zbadać leśną cześć wąwozu – lądujemy w
błocie. Do części polnej, którą nawet widać z drogi, dostępu broni żółte lepkie
błoto. Skutek – wycofajko.
Jedziemy do wsi. Tam rozstaje dróg – w prawo do „Giewontu”,
w lewo do Chrobrza. A po środku wielkie i nie wiadomo jak głębokie zalanie
drogi. Kompletna konsternacja. Na szczęście nadjeżdża auto. Kierowca zapewnia, że
dopiero co jechał z Chrobrza i udało mu się nie zatopić auta. Na dowód
prawdziwości swoich słów rusza w lewą odnogę rozlewiska. No to i my za nim.
Drugi planowany punkt wycieczki właśnie odszedł w niebyt.
Co nas spotkało na dalszym odcinku tej jakże atrakcyjnej i
pełnej niespodzianek wycieczki, opowiem w następnym poście.
Zdjęcia – Lena,
Zosia, Edek i ja
Ładnie wyszło...
OdpowiedzUsuńByło by jeszcze ładniej, gdyby słońce dało się nam namówić i podrzuciło trochę światła. A tak je z Basią prosiłyśmy
Usuń