Zdecydowałam się spontanicznie wieczorem. Zaplanowałam trasę
przy pomocy mapy. Rano wyruszyłam z Bochotnicy niebieskim szlakiem w stronę
Kazimierza Dolnego. Twardo maszerowałam przed siebie w stronę wzgórza, na
którym powinien się znajdować „zamek Esterki”.
Ścieżka prowadziła przez las pod górę. Na rozstaju dróg
spotkałam niewielką tablicę upamiętniającą wydarzenia Krwawej Środy, czyli
pacyfikacji Kazimierza i okolicznych miejscowości, w tym Bochotnicy. Miało to
miejsce 18 listopada 1942 roku (we środę). Niemcy zamordowali wtedy 150 osób,
tyle samo wywieźli do obozów koncentracyjnych.
Obok pomnika ścieżka dydaktyczna odchodzi od szlaku i skręca
w górę ku ruinom zamku wzniesionego w XIV wieku prawdopodobnie przez rycerski
ród Firlejów. I choć w późniejszych latach należał do wielu rodów szlacheckich,
to i tak legenda mówi, że zamek został
zbudowany z rozkazu króla Kazimierza Wielkiego dla jego ukochanej Żydówki,
Esterki.
W takim razie wspinam się ku zamkowi, aby poszukać śladów króla i
Esterki. Cóż, na szczycie wzgórza pozostały resztki murów zamkowych. Mocno
zarośnięte przez chaszcze. O poszukiwaniu tajnego tunelu łączącego bochotnicki
zamek z kazimierzowskim nie ma mowy.
Rezygnuję również z poszukiwania renesansowego nagrobka,
który gdzieś tam w lesie się znajduje. Może, gdyby na ścieżce dydaktycznej
pojawił się wyraźny drogowskaz w jego kierunku… Zadowalam się podziwianiem
widoków z zamkowego wzgórza na Bochotnicę i widoczny w lesie kamieniołom.
Wracam na szlak, który dosyć szybko opuszcza las i
przechodzi w pola. Takie średnio malownicze.
Kiedy szlak skręca szosą w kierunku Kazimierza, rozstaję się
z nim i wędruję do Wąwozu Korzeniowego. Tak mi się podobał, kiedy go pierwszy
raz widziałam, że postanowiłam znów się z nim spotkać.
Zaskoczył mnie dziwny czarny kloc przy wejściu. Okazało się,
że to kasa. Wstęp do wąwozu płatny. A sam wąwóz bez zmian. Chociaż, kiedy
się nim idzie tylko w jednym kierunku,
wydaje się dużo za krótki.
Po wyjście z wąwozu miałabym dylemat, jaki wariant drogi
wybrać, ale już wieczorem zdecydowałam, że sprawdzę, jak wygląda wąwóz Kwaskowa
Droga. Na coś się trzeba było
zdecydować, tyle tych wąwozów w pobliżu…
Kwaskowa Droga okazała się najdłuższym z wąwozów, jakimi
chodziłam w okolicy Kazimierza. Ciemno w niej mimo słonecznego dnia. Kiedy tak
się samemu idzie, idzie i idzie, nachodzi człowieka myśl, że może ten wąwóz nie
ma jednak końca. Nadziei dodawały pojawiające się czasem boczne odnogi. No i
traktor przejechał, skręcił w pola. Wniosek – jednak jest poza wąwozem jakieś
życie.
Kiedy już wyszłam z Kwaskowej Drogi na szosę, to
zrozumiałam, że to nie ona była tego dna najgorsza. Ruchliwa szosa w słońcu –
ta mi dopiero dała w kość! Lazłam tak parę kilometrów i nic się nie działo.
Tylko te auta co jakiś czas.
Mijałam po prawej stronie cmentarz żołnierzy radzieckich.
Podobno ogromny, 8 tysięcy pochowanych. Wierzcie mi, nawet szosa mnie nie
zmusiła, żeby tam wejść. Półtora roku wojny i nie jestem w stanie wykrzesać w
sobie ani odrobiny współczucia dla rosyjskich żołnierzy. Nawet poległych.
Szybko więc maszeruję ku kolejnemu celowi mojej wyprawy. Mam
się przecież spotkać z królem. Dzień coraz bardziej słoneczny i upalny. Idę
ulicą, nomen omen, Słoneczną. A tam takie widoczki:
Wreszcie skręcam w ulicę Dębowe Góry. Tu spotykam milusi
wąwozik, którego brzegi porastają topole.
I wreszcie jest! Miejsce, gdzie król Kazimierz Wielki
sprawował sądy albo potajemnie spotykał się z Esterką. Rośnie tu Dąb Kazimierza
Wielkiego. Jego wysokość nie przybył na spotkanie. A i dąb ma raptem 75 lat. To
skąd ta wzniosła nazwa?
Sprawę wyjaśnia tabliczka przy dębie posadzonym w roku
1948 przez inżyniera leśnika, Zdzisława Wilusza, na miejscu wiekowego dębu
zniszczonego w roku 1944 przez wycofujących się Niemców. Jak stary i potężny
był oryginalny dąb królewski może świadczyć pozostała po nim część murowanej
„plomby”, którą go wzmacniano.
Cóż, nie spotkałam ani króla, ani jego ukochanej, ale nie
zmarnowałam dnia. I w dodatku to przecież nie koniec wędrówki.
Przede mną
jeszcze jeden wąwóz. Ten to ma sporo nazw: Wąwóz Królewski (wszak to nim zdążał król na tajne spotkania z Esterką pod dębem, mam tylko nadzieję, że Esterka szła jakąś krótszą trasą niż moja), Głęboczyzna, Wąwóz Śmierci. Znalazłam w sieci informację, że
nazwa Głęboczyzna nie jest związana z głębokością wąwozu, a z nazwiskiem
właściciela gruntu – Głęboczyńskiego. Ale wąwóz jest rzeczywiście głęboki i
bardzo ciemny.
Jego najbardziej charakterystycznym obiektem jest most
łączący stary i nowy cmentarz w Kazimierzu. Tak, wąwóz dzieli cmentarz. To
chyba wyjaśnia jego trzecią nazwę.
Skoro już jesteśmy w pobliżu cmentarza, to może wejdziemy na
jego teren i zatrzymamy się przy kilku mogiłach. Na starym cmentarzu spotykamy
nagrobki zasłużonych obywateli miasta. Są tu i bezimienne mogiły żołnierskie.
Na nowym cmentarzu spoczywa wybitny reżyser – Krzysztof
Krauze.
Ulicą Cmentarną wracam do centrum. Pora się żegnać z
Kazimierzem do kolejnego spotkania.
Z tegorocznego pobytu wycisnęłam, ile się
dało. Na szczęście zostało mi tu jeszcze sporo miejsc do zobaczenie. Będzie po
co wracać. A na pożegnanie wybierzmy się raz jeszcze nad Wisłę.
Tym razem może się przydać mapka trasy.
I znów tylko zdjęcia
mojego autorstwa
Nie traciłaś czasu... ile to dni trwało w niektórych miejscach "nawet: ja nie byłem.
OdpowiedzUsuńW Kazimierzu spędziłam trzy przedpołudnia. Ale ja jestem dobrze zorganizowana i układam trasy tak, żebym sobie z nimi poradziła.
Usuń