środa, 30 sierpnia 2023

Wietrzny dzień nad Wisłą

W moich planach zwiedzania ważną pozycję zajmował wypad do Janowca. Dlatego też nie odkładałam go na później, tylko ruszyłam nie bacząc na prognozy pogody. Zresztą, miało być słonecznie. A zapowiadanym wiatrem nie warto się przejmować.  
 
to miał być główny cel mojej podróży, okazał się ważny, ale nie jedyny
 
Wyruszyłam pieszo z Kazimierza w kierunku przeprawy promowej. Wybrałam drogę wałem wiślanym, bo zamierzałam co jakiś czas schodzić z niego, żeby podejść do rzeki. 
 
poranek nad Wisłą
 
Plan dobry, szkoda, że nierealny. Na wałach wiało sakramencko. Wietrzysko zimne i w pysk. Całe szczęście, że miałam kurtkę z kapturem. Do rzeki nie dojdziesz, bo wszędzie chaszcze. 
 

Jedyny widoczek godny zauważenia, to spichlerz Kobiałki. Obecnie hotel. I ruina kolejnego spichlerza tuż obok. Oba pochodzą z pierwszej polowy XVII wieku. Ten mniejszy spłonął w latach 70. dwudziestego wieku. 
 
spichlerz Kobiałki
 
pozostałości kolejnego spichlerza giną w chaszczach

Zauważyłam też sporych rozmiarów kamieniołom. Nawet próbowałam podejść do niego, ale błoto mnie zniechęciło.
I wreszcie jest – miejsce przeprawy promowej. Prom, rzecz jasna, na przeciwległym brzegu i ani drgnie. Okazało się, że czekał na samochód, którego kierowca zawiadomił, że już, już nadjeżdża. Czas oczekiwania na prom wykorzystałam na mały spacerek na brzegu i zrobienie kilku fotek.
 
starorzecze Wisły
 
tu już ona sama

rzepień pospolity przy brzegu
 

Prom po kilku minutach dotarł do mojego brzegu i zabrał mnie bez czekania na więcej pasażerów. Taki to luksus.  Czułam się jak w wodnej taksówce. Jedyny mankament – silny wiatr.
 
prom coraz bliżej
 

Wisła widziana z promu

Na drugim brzegu też wiało. Wcale nie słabiej. A droga szosą asfaltową. Nic to, okutałam się szczelnie i wędrowałam w stronę Janowca. Po drodze zauważyłam pozostałości tutejszego cmentarza żydowskiego z ciekawym upamiętnieniem całkowicie zarośniętego miejsca.
 
pomnik na terenie cmentarza żydowskeigo (macewy się nie zachowały)
 
Idąc co jakiś czas podnosiłam głowę, bo mój wzrok przyciągał górujący nad Janowcem zamek bastejowy wzniesiony na początku szesnastego wieku przez Mikołaja Firleja.  
 
 
co kilka kroków inny widok na zamek

Po drodze w stronę zamku zatrzymałam się przy kościele pod wezwaniem św. Stanisława BM i św. Małgorzaty. Urzekł mnie renesansowy wygląd kościelnej bryły.
 
charakterystyczny szczyt
 
trudno sfotografować kościół w całej okazałości, widoczna tu wieża została dobudowana najpóźniej, bo pod koniec XVI wieku
 

główna brama
 
Nie spodziewałam się jednak tego, co zobaczę we wnętrzu, które uprzejmy proboszcz pozwolił mi zwiedzić. Jeśli jest coś takiego, jak modlitwa przez zachwyt, to mnie to było dane w tym kościele. Wiem, trochę się tam style wymieszały, ale każdy obiekt oddzielnie i wszystkie razem były dla mnie olśniewająco piękne. 
 
jednonawowe wnętrze kosciola
 
Barokowy ołtarz główny zaprojektowany przez Tylmana z Gameren. Obok niego manierystyczny nagrobek Jana Firleja i jego małżonki, którego autorem był Santi Gucci. W nawie głównej barokowe ołtarze boczne pochodzące z puławskiego warsztatu braci Hoffmannów. 
 
prezbiterium z ołtarzem głównym
 
nagrobek Andrzeja Firleja i jego małżonki Barbary ze Szreńskich
 

ołtarz św. Antoniego Padewskiego 

Potem kieruję się do bocznej kaplicy i tu dopiero mnie historia świątyni zaskakuje. Przecież to pierwotny czternastowieczny kościół św. Małgorzaty, który został rozbudowany w XVI wieku przez Piotra Firleja, a później służył jako katolicki kościół, kiedy nowa część świątyni została przez Andrzeja Firleja przekazana protestantom.  Takie to trudne dzieje. I ciekawe.
A teraz służy ta część świątyni jako kaplica św. Anny. No to jak ja mam ją pominąć? Że skromniejsza od nawy głównej? Nie szkodzi. Piękno nie musi być otoczone przepychem.
 
kaplica św. Anny z ołtarzem jej patronki, po prawej kamienna chrzcielnica, której autorem był Santi Gucci
  i wiele innych skarbów

Z żalem opuszczam kościół, ale pora ruszyć dalej w drogę. 
Dalej, znaczy wyżej. Domyślam się, że gdzieś tam jest parking i łagodny wjazd dla aut, ale nie zamierzam go szukać, skoro widzę fajną ścieżkę prowadzącą do zamku. Wąska jest, z widokami na okolicę. Plus silny wiatr.

widok na kościół ze ścieżki prowadzącej do zamku
 
Na szczycie zamkowego wzgórza rozległy park z pomnikowymi okazami potężnych drzew. Jest też zagroda, w której pasą się owce świniarki. Podobno są tu hodowane jako „kosiarki”, które niszczą inwazyjną robinię akacjową. Jak by je tak u mnie w ogródku zaprowadzić, to może by wyżarły sumak i nawłoć kanadyjską…
 


na zamkowym wzgórzu
  
Pora jednak wejść na teren zamku. Może on będzie osłoną od wiatru. 
 

Faktycznie, na dziedzińcu prawie nie wieje. Można spokojnie usiąść na ławce i wystawić twarz do słońca. 
 

A zwiedzanie ekspozycji historycznej w salach zamku to czysta (i bezwietrzna) przyjemność.  Można tu poznać ciekawostki z historii zamku i zobaczyć kopie nagrobków Firlejów, w tym tego, który dopiero co oglądałam w kościele.
 
jedna z makiet prezentujących różne etapy rozbudowy zamku, tu stan obecny
 
W piwnicach bardziej mi się podobało. Jest tam ciekawa prezentacja fajansów holenderskich ze zbiorów Jana Jaworskiego. Eksponaty są pogrupowane według tematów motywów zdobniczych i naprawdę robią wielkie wrażenie pięknem malarskich dekoracji. 
 

holenderskie fajanse
 
Skoro już odpoczęłam od wiatru, mogę podjąć kolejne wyzwanie – pora wejść na renesansowe krużganki zamku. No, tam to wieje… w związku z tym zwiedzam bardzo szybko. Byle tylko opuścić to miejsce. A słynni architekci, w tym Santi Gucci, tak się starali…
 

krużganki od wewnątrz i z zewnątrz 



architektura z bliska

Wracam do parku i przechodzę do przeniesionego na wzgórze zamkowe osiemnastowiecznego dworu z Moniak. Nie do wiatry, ale tu nie wieje. Prawdopodobnie mury zamkowe osłaniają tę część parku przed wiatrem. Można spokojnie pospacerować po dworskim ogrodzie, przejść w kierunku zabudowań dworskich. To przeniesiona z Wylągów stodoła i spichlerz z Podlodowa. 
 

dwór z Moniak od strony ogrodu i głównego wejścia 

spichlerz i stodoła

W spichlerzu znajduje się wystawa etnograficzna, po której oprowadza młody człowiek z zapałem opowiadający o dawnych zwyczajach i prezentujący sprzęty z odległej przeszłości, która dla mnie była dzieciństwem.  
 

na dole spichlerza eksponaty związane z żeglugą po Wiśle, na górze obrazki z życia codziennego i obyczajów

We wnętrzu dworu można obejrzeć pokoje urządzone tak, by wyglądały na używane przez właścicieli – a to gabinet, a to salonik. Ale meble z różnych epok, bez opisu i bez przewodnika. Trochę słabo. 
 

dworskie wnętrza

Po takiej solidnej porcji zwiedzania opuszczam zamkowe wzgórze i wracam na prom. Jest lepiej. Teraz wiatr w plecy. Nabieram tempa. 
 
pożegnalny widok z zamkowego wzgórza
 
Prom podpływa do brzegu, tym razem porządnie załadowany. A i na „moim” brzegu nie jest pusto – cztery auta i kilka osób pieszych. Wszyscy się mieścimy, ale przeprawa trwa bardzo długo, prawie pół godziny, bo musimy przepuścić statek pasażerski z Kazimierza. 
 
brzeg Wisły od strony Janowca 
 
"Celina" nadciąga

na tym zdjęciu widać, że nic a nic nie przesadzałam w opisie wiatru
 

Kiedy już wysiadam z promu – zmęczona, przewiana na wylot i głodna – postanawiam zrezygnować z planowanej malutkiej wyprawy do Mięćmierza. Wracam do Kazimierza. Idę tym razem obok wałów. Wyobraźcie sobie, że tam wcale nie wieje. A w samym mieście jest tak ciepło, że wszyscy, w tym ja, chodzą w koszulkach z krótkimi rękawkami. Spoglądam jeszcze na Wisłę i wracam do Nałęczowa odpocząć.
 

Zdjęcia nadal tylko mojego wyrobu
 
 

3 komentarze:

  1. No nie, Ania weszła na prom i to w obie strony ! Często się modlę "przez podziw dla świata.".. dziękuję w ten sposób Stwórcy za Jego dzieło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak mi się wydawało, że ta modlitwa to Twój pomysł. Nauczyłeś mnie tego.
      Szczerze mówiąc ta wyprawa była bardzo męcząca przez dokuczliwy wiatr, ale równie piękna i radosna.
      Na prom trzeba było wejść w obie strony, bo nie ma innej możliwości przedostania się na drugi brzeg dla człowieka bez samochodu. No, chyba, żebym pomaszerowała do Puław. Na tak zwaną "podwózkę" nie mogłam liczyć, bo zauważyłam obojętność kierowców. Po drodze z Janowca na prom mijały mnie auta, które potem czekały ze mną na brzegu. Nikt nie zaproponował podwiezienia samotnej kobiecie z plecakiem. A przecież było jasne, że zmierzamy do tego samego celu.

      Usuń
  2. I to wszystko co przedstawiłaś pomysłem i ręką ludzką wykonane.
    A obecnie chętnie to zatargami narodowościowymi niszczymy.

    Pozdrawiam - Wiesiek

    Niestety, wieki całe niszczyliśmy i nic nas nie może nauczyć rozumu.
    Ania

    OdpowiedzUsuń