W moich planach zwiedzania ważną pozycję zajmował wypad do Janowca.
Dlatego też nie odkładałam go na później, tylko ruszyłam nie bacząc na prognozy
pogody. Zresztą, miało być słonecznie. A zapowiadanym wiatrem nie warto się
przejmować.
Wyruszyłam pieszo z Kazimierza w kierunku przeprawy
promowej. Wybrałam drogę wałem wiślanym, bo zamierzałam co jakiś czas schodzić
z niego, żeby podejść do rzeki.
Plan dobry, szkoda, że nierealny. Na wałach wiało
sakramencko. Wietrzysko zimne i w pysk. Całe szczęście, że miałam kurtkę z
kapturem. Do rzeki nie dojdziesz, bo wszędzie chaszcze.
Jedyny widoczek godny zauważenia, to spichlerz Kobiałki.
Obecnie hotel. I ruina kolejnego spichlerza tuż obok. Oba pochodzą z pierwszej
polowy XVII wieku. Ten mniejszy spłonął w latach 70. dwudziestego wieku.
Zauważyłam też sporych rozmiarów kamieniołom. Nawet
próbowałam podejść do niego, ale błoto mnie zniechęciło.
I wreszcie jest – miejsce przeprawy promowej. Prom, rzecz
jasna, na przeciwległym brzegu i ani drgnie. Okazało się, że czekał na
samochód, którego kierowca zawiadomił, że już, już nadjeżdża. Czas oczekiwania
na prom wykorzystałam na mały spacerek na brzegu i zrobienie kilku fotek.
Prom po kilku minutach dotarł do mojego brzegu i zabrał mnie
bez czekania na więcej pasażerów. Taki to luksus. Czułam się jak w wodnej taksówce. Jedyny mankament
– silny wiatr.
Na drugim brzegu też wiało. Wcale nie słabiej. A droga szosą
asfaltową. Nic to, okutałam się szczelnie i wędrowałam w stronę Janowca. Po
drodze zauważyłam pozostałości tutejszego cmentarza żydowskiego z ciekawym
upamiętnieniem całkowicie zarośniętego miejsca.
Idąc co jakiś czas podnosiłam głowę, bo mój wzrok przyciągał
górujący nad Janowcem zamek bastejowy wzniesiony na początku szesnastego wieku
przez Mikołaja Firleja.
Po drodze w stronę zamku zatrzymałam się przy kościele pod
wezwaniem św. Stanisława BM i św. Małgorzaty. Urzekł mnie renesansowy wygląd
kościelnej bryły.
trudno sfotografować kościół w całej okazałości, widoczna tu wieża została dobudowana najpóźniej, bo pod koniec XVI wieku
główna brama
główna brama
Nie spodziewałam się jednak tego, co zobaczę we wnętrzu,
które uprzejmy proboszcz pozwolił mi zwiedzić. Jeśli jest coś takiego, jak
modlitwa przez zachwyt, to mnie to było dane w tym kościele. Wiem, trochę się
tam style wymieszały, ale każdy obiekt oddzielnie i wszystkie razem były dla
mnie olśniewająco piękne.
Barokowy ołtarz główny zaprojektowany przez Tylmana z
Gameren. Obok niego manierystyczny nagrobek Jana Firleja i jego małżonki,
którego autorem był Santi Gucci. W nawie głównej barokowe ołtarze boczne
pochodzące z puławskiego warsztatu braci Hoffmannów.
Potem kieruję się do bocznej kaplicy i tu dopiero mnie
historia świątyni zaskakuje. Przecież to pierwotny czternastowieczny kościół
św. Małgorzaty, który został rozbudowany w XVI wieku przez Piotra Firleja, a
później służył jako katolicki kościół, kiedy nowa część świątyni została przez
Andrzeja Firleja przekazana protestantom.
Takie to trudne dzieje. I ciekawe.
A teraz służy ta część świątyni jako kaplica św. Anny. No to
jak ja mam ją pominąć? Że skromniejsza od nawy głównej? Nie szkodzi. Piękno nie
musi być otoczone przepychem.
kaplica św. Anny z ołtarzem jej patronki, po prawej kamienna chrzcielnica, której autorem był Santi Gucci
i wiele innych skarbów
Z żalem opuszczam kościół, ale pora ruszyć dalej w drogę.
Dalej, znaczy wyżej. Domyślam się, że gdzieś tam jest
parking i łagodny wjazd dla aut, ale nie zamierzam go szukać, skoro widzę fajną
ścieżkę prowadzącą do zamku. Wąska jest, z widokami na okolicę. Plus silny
wiatr.
Na szczycie zamkowego wzgórza rozległy park z pomnikowymi okazami
potężnych drzew. Jest też zagroda, w której pasą się owce świniarki. Podobno są
tu hodowane jako „kosiarki”, które niszczą inwazyjną robinię akacjową. Jak by
je tak u mnie w ogródku zaprowadzić, to może by wyżarły sumak i nawłoć
kanadyjską…
Pora jednak wejść na teren zamku. Może on będzie osłoną od
wiatru.
Faktycznie, na dziedzińcu prawie nie wieje. Można spokojnie
usiąść na ławce i wystawić twarz do słońca.
A zwiedzanie ekspozycji historycznej w salach zamku to
czysta (i bezwietrzna) przyjemność. Można tu poznać ciekawostki z historii zamku i
zobaczyć kopie nagrobków Firlejów, w tym tego, który dopiero co oglądałam w kościele.
W piwnicach bardziej mi się podobało. Jest tam ciekawa
prezentacja fajansów holenderskich ze zbiorów Jana Jaworskiego. Eksponaty są
pogrupowane według tematów motywów zdobniczych i naprawdę robią wielkie
wrażenie pięknem malarskich dekoracji.
Skoro już odpoczęłam od wiatru, mogę podjąć kolejne wyzwanie
– pora wejść na renesansowe krużganki zamku. No, tam to wieje… w związku z tym
zwiedzam bardzo szybko. Byle tylko opuścić to miejsce. A słynni architekci, w
tym Santi Gucci, tak się starali…
Wracam do parku i przechodzę do przeniesionego na wzgórze
zamkowe osiemnastowiecznego dworu z Moniak. Nie do wiatry, ale tu nie wieje.
Prawdopodobnie mury zamkowe osłaniają tę część parku przed wiatrem. Można
spokojnie pospacerować po dworskim ogrodzie, przejść w kierunku zabudowań
dworskich. To przeniesiona z Wylągów stodoła i spichlerz z Podlodowa.
W
spichlerzu znajduje się wystawa etnograficzna, po której oprowadza młody
człowiek z zapałem opowiadający o dawnych zwyczajach i prezentujący sprzęty z
odległej przeszłości, która dla mnie była dzieciństwem.
na dole spichlerza eksponaty związane z żeglugą po Wiśle, na górze obrazki z życia codziennego i obyczajów
We wnętrzu dworu można obejrzeć pokoje urządzone tak, by
wyglądały na używane przez właścicieli – a to gabinet, a to salonik. Ale meble
z różnych epok, bez opisu i bez przewodnika. Trochę słabo.
Po takiej solidnej porcji zwiedzania opuszczam zamkowe
wzgórze i wracam na prom. Jest lepiej. Teraz wiatr w plecy. Nabieram tempa.
Prom podpływa do brzegu, tym razem porządnie załadowany. A i
na „moim” brzegu nie jest pusto – cztery auta i kilka osób pieszych. Wszyscy
się mieścimy, ale przeprawa trwa bardzo długo, prawie pół godziny, bo musimy
przepuścić statek pasażerski z Kazimierza.
Kiedy już wysiadam z promu – zmęczona, przewiana na wylot i
głodna – postanawiam zrezygnować z planowanej malutkiej wyprawy do Mięćmierza. Wracam
do Kazimierza. Idę tym razem obok wałów. Wyobraźcie sobie, że tam wcale nie
wieje. A w samym mieście jest tak ciepło, że wszyscy, w tym ja, chodzą w koszulkach z
krótkimi rękawkami. Spoglądam jeszcze na Wisłę i wracam do Nałęczowa odpocząć.
Zdjęcia nadal tylko
mojego wyrobu
No nie, Ania weszła na prom i to w obie strony ! Często się modlę "przez podziw dla świata.".. dziękuję w ten sposób Stwórcy za Jego dzieło.
OdpowiedzUsuńTak mi się wydawało, że ta modlitwa to Twój pomysł. Nauczyłeś mnie tego.
UsuńSzczerze mówiąc ta wyprawa była bardzo męcząca przez dokuczliwy wiatr, ale równie piękna i radosna.
Na prom trzeba było wejść w obie strony, bo nie ma innej możliwości przedostania się na drugi brzeg dla człowieka bez samochodu. No, chyba, żebym pomaszerowała do Puław. Na tak zwaną "podwózkę" nie mogłam liczyć, bo zauważyłam obojętność kierowców. Po drodze z Janowca na prom mijały mnie auta, które potem czekały ze mną na brzegu. Nikt nie zaproponował podwiezienia samotnej kobiecie z plecakiem. A przecież było jasne, że zmierzamy do tego samego celu.
I to wszystko co przedstawiłaś pomysłem i ręką ludzką wykonane.
OdpowiedzUsuńA obecnie chętnie to zatargami narodowościowymi niszczymy.
Pozdrawiam - Wiesiek
Niestety, wieki całe niszczyliśmy i nic nas nie może nauczyć rozumu.
Ania