Po opuszczeniu Młodzaw małych wybraliśmy się do Krzyżanowic.
Po drodze znajduje się Chroberz, którego nie sposób pominąć, zwłaszcza że jest
niedziela i mamy możliwość wejścia do wnętrza szesnastowiecznego kościoła pod
wezwaniem Wniebowzięcia NMP.
Oczywiście nie jest to pierwsza świątynia w tym miejscu. Długosz
przypisuje zbudowanie pierwszego kościoła i zamku samemu Bolesławowi Chrobremu.
Jemu też miejscowość prawdopodobnie zawdzięcza swoją nazwę.
Fundatorem obecnego kościoła był wojewoda sandomierski Stanisław
Tarnowski, w budowę był zapewne mocno zaangażowany proboszcz ksiądz Zbigniew
Ziółkowski. Obaj zyskali piękną formę upamiętnienia we wnętrzu ufundowanej
przez siebie świątyni. Są to renesansowe nagrobki wykonane przez najsłynniejszego
polskiego rzeźbiarza owego czasu – Jana Michałowicza z Urzędowa (możliwe, że
tylko w jego warsztacie, co i tak nie ujmuje im urody).
Sam kościół jest wprawdzie późnogotycki, ma jednak wiele
elementów renesansowych, jak choćby portale.
Mnie się bardzo spodobało sklepienie kościoła – kolebkowe, z
żebrowaniami. A niezwykłe są w tym zestawie urocze roślinne polichromie. Warto
też spojrzeć na ołtarze, a i ambona o nietypowym kształcie, jakby beczki, robi
wrażenie.
Z kościoła udajemy się do kolejnego ważnego miejsca w
Chrobrzu.
Najpierw obejrzyjmy park z wiekowymi drzewami.
A teraz możemy obejrzeć (niestety, jedynie z zewnątrz) pałac zbudowany według projektu Henryka Marconiego z inicjatywy i
za pieniądze hrabiego Aleksandra Wielopolskiego, który upamiętnia swoje zasługi
chwaląc się nimi w formie pełnej dumy
inskrypcji na frontonie pałacu. Czymże jest jednak studiowanie sztuk pięknych,
uratowanie majątku „przed niesprawiedliwością czasów” wobec jawnej współpracy z
zaborcą i zarządzenia branki, która miała zapobiec patriotycznemu zrywowi. A
teraz, 160 lat po wybuchu powstania, któremu hrabia chciał zapobiec, porównuję
jego pałac z mogiłami powstańców, opowieściami o zsyłce, katordze, utracie
majątków i życia i znów nie wiem, po której stronie sporu pozytywistów z
romantykami mam się opowiedzieć.
Nawet w tak trudnym sporze historia potrafi zaśmiać się w
nos swoim bohaterom pozwalając umieścić w pałacu Wielopolskiego kwaterę
Generała Langiewicza. I niech to będzie przestroga dla pyszałków wszelkiej
maści.
Z Chrobrza udajemy się do Krzyżanowic. A tam rozpościera się
przed nami widok na rezerwat przyrody Krzyżanowice. Co my tu mamy? 14 hektarów
pagórkowatego terenu porośniętego roślinnością stepową. Jak na ten widok
reagują ci, co niedawno wleźli na Byczowską Górę? Powiedzieć, że niechętnie, to
nic nie powiedzieć. Nawet ja zrozumiałam, że nie ma sensu zachęcać widokami na
Nidę z pagórka.
Uznałam więc, że zamiast
wdrapywania się na wzniesienia poszukamy cennych roślin rezerwatu. Znajdziemy,
możemy wracać. Irena uratowała sytuację znajdując dziewięćsił bezłodygowy. To
bez wątpienia najcenniejszy tutejszy okaz (a nie był jedyny). Kolega Ed nieco
wybrzydzał, że nie kwitnie, ale się go spacyfikowało. Szukaliśmy lnu
włochatego, który teraz powinien kwitnąć. Na razie bez sukcesu. Ale poczekajcie
do kolejnego wpisu…
Z rezerwatu wracamy do kościoła pod wezwaniem świętej Tekli,
gdzie akurat kończy się ostatnia niedzielna msza i powinniśmy zdążyć obejrzeć
ten klasycystyczny obiekt (Zauważyliście, jakie bogactwo stylów prezentują
świątynie na Ponidziu?).
Nie tylko styl krzyżanowickiego kościoła budzi naszą ciekawość.
Wtarto poznać jego fundatora, który własnym sumptem wystawił kościół
praktycznie na zgliszczach poprzedniego, który spłonął w roku 1782. A był to
proboszcz (nie uwierzycie), kanonik krakowski, ksiądz Hugo Kołłątaj. Nie było
to jego jedyne probostwo w tym czasie, ale tu szczególnie zasłużył się dla
parafii. Projektantem kościoła był Stanisław Zawadzki, a budowa trwała w latach
1786 – 89. W porównaniu z barokowymi wnętrzami to zachwyca prostotą i
szlachetnością detali.
Ale nie tylko one nas intrygowały. Głównym wabikiem były
trzy dużych rozmiarów obrazy autorstwa Franciszka Smuglewicza – „Bóg
stwarzający”, „Bóg nauczający” i „Bóg nagradzający”. Na pierwszym widoczny jest
Bóg Ojciec, na drugim Chrystus, a na trzecim Trójca Święta i Matka Boska. Zaś
stałym „obiektem” sportretowanym na wszystkich trzech jest sam proboszcz.
Zresztą, co ja tu będę pisać, zobaczcie sami.
Bóg nagradzający - wśród polskich świętych Kołłątaj w złotym płaszczu (taką sobie nagrodę wyobrażał, ale czekała go inna przyszłość), przed obrazem figurka św. Tekli
Opuszczamy kościół. Żegna nas dźwięk klucza przekręcanego w
zamku przez obecnego proboszcza. Przyglądamy się jeszcze tablicom epitafijnym
przeniesionym z poprzednie świątyni oraz dzwonnicy, o której powiadają, że
dzwon w niej jest dzwonem cerkiewnym.
Pora kończyć zwiedzanie, ale po drodze do domu czeka na nas
jeszcze jeden obiekt. Ten będzie naprawdę relaksujący.
Zdjęcia – Edek i ja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz