Jak tylko się
dowiedziałam, że będę w Moritzburgu, postanowiłam zajrzeć do domu, gdzie ta
artystka spędziła ostatnie miesiące życia. Miałam na to malutkie pół godzinki,
ale dla chcącego nic trudnego.
Najpierw
wyjaśnię, kim była Käthe Kollwitz.
Ta oryginalna niemiecka artystka, pierwsza
kobieta – członkini Pruskiej Akademii Sztuki, tworzyła głównie grafiki, które
przyniosły jej najwięcej sławy. Była też malarką i rzeźbiarką. Wydaje mi się,
że duży wpływ na styl jej twórczości miał ekspresjonizm. A tematykę określiło
samo życie. Jako żona lekarza pracującego wśród biedoty obrazowała życie ludzi,
z którymi się spotykała.
Jej osiemnastoletni syn zginął podczas 1 wojny
światowej, wnuk padł podczas drugiej. Stąd świadomość konieczności pokoju,
pacyfizm.
Już jako dojrzała artystka miała możliwość wykładania na Pruskiej Akademii Sztuki w Berlinie. Jej
poglądy i twórczość wyraźnie nie przypadły do gustu faszystom i została
pozbawiona katedry, możliwości wystawiania, a jej prace przed spaleniem
uratowało jedynie to, że była popularna w USA, gdzie je rozchwytywano i dobrze
za nie płacono.
Najsłynniejsze prace Käthe Kollwitz to cykle graficzne "Powstanie tkaczy", "Wojna", "Śmierć".
Pod koniec
wojny Käthe Kollwitz, sterana życiem, schorowana, musiała się tułać i tak
trafiła na człowieka, który zechciał jej pomóc. Był to książę Ernst Heinrich
von Sachsen, właściciel niewielkiej posiadłości w pobliżu pałacu Moritzburg
nazywanej wtedy „Rüdenhof”.
W czasie wojny mieszkała tam pewna hrabina,
która na jego prośbę przyjęła w roku 1944 artystkę. Kollwitz zyskała spokojny
przytułek, ciszę i nawet balkon z widokiem na staw i zamek. Ten balkonik
specjalnie dla niej zbudowano.
Trochę tu pracowała, prowadziła zapiski w
dzienniku.
Niestety, coraz bardziej podupadała na zdrowiu i zmarła tuż
przed końcem wojny, 22 kwietnia 1945. Pochowano ja na cmentarzu w Moritzburgu, a
kilka lat po wojnie jej zwłoki przeniesiono na cmentarz w Berlinie.
Nie dożyła ideologicznego wykorzystania swojej twórczości
przez propagandę NRD, nie mogła się przed nią bronić. W końcu nadeszły czasy, gdy
można było ją z tej ideologicznej otoczki odkurzyć i zacząć patrzeć na jej twórczość jak na
sztukę. Tak na jej grafiki patrzyłam w malutkich salkach muzeum w domu, gdzie
żyła. Są niewielkie formatem, ale wstrząsające swą ludzką wymową, potęgą
cierpienia i rozpaczy.
Kiedy już się nieco otrząsnęłam z wrażeń, musiałam
szybciutko wracać na parking w pobliżu pałacu, a tu mi się napatoczyła
sympatyczna kobieta z tacą pełną ciasta. Może pani wpadnie na kawę? Jutro przypadają
urodziny Käthe Kollwitz (urodziła się 8
lipca 1867), ale dziś niedziela, to świętujemy,
bo w poniedziałek nikt by nie przyszedł.
Nie udało mi się wyrwać. Skutek – mała
kawa, ciasteczka, krótka pogawędka, kilka fotek i szybkie pożegnanie. A
zapowiadała się świetna impreza. Nadchodzący goście znosili coraz to nowe
brytfanny z ciastem…
Uciekłam jak
Kopciuszek z balu, ale cieszę się, że zajrzałam do tego cichego muzeum, którego
eksponaty grzmią głośniej niż wystrzały. Zwłaszcza teraz.
tablica pamiątkowa na ścianie domu informuje "W tym domu zmarła wielka artystka Käthe Kollwitz w dniu 22 kwietnia 1945"
Zdjęcia mojego wyrobu
Taki stół to gratka...
OdpowiedzUsuńCzłowiek jest gdzieś daleko od domu, niczego się nie spodziewa i tu nagłe taka okazja! No, kto by pomyślał? Zaplanować się tego nie da.
Usuń