Nie do wiary, ale w tym roku już drugi raz tam się udaliśmy.
Pierwsza, wiosenna wyprawa prowadziła przez Wymyśloną i Radostową (tu link).
Letnią wyprawę zaczęliśmy w Dąbrowie i zakończyli w Ciekotach.
Wszystko wskazywało na to, że nie powinniśmy w ogóle wyruszać
na trasę, bo w Dąbrowie padało. Niezbyt obficie, ale jednak ciągle. Po długich
naradach nagle zdecydowaliśmy, że jednak nie pada i ruszamy na trasę.
Oczywiście prawdziwa była jedynie druga część zdania. Padało – raz silniej, raz
mocniej, ale stale. Nawet zdjęcia trudno
było zrobić, bo szkoda zamoczyć aparat.
Najmocniej padało na Domaniówce. I tym deszczu zdarzyła się
rzecz dziwna – grupa starych wyjadaczy zgubiła drogę. Szliśmy szlakiem, droga
była świetna i nagle się zorientowaliśmy, że na drzewach brak oznakowania.
Drzew też jakby ubyło i nagle znaleźliśmy się na polu z widokiem na góry, ale
nie na kościół w Masłowie, który zawsze widywaliśmy schodząc z Domaniówki.
Pierwsza myśl – co się stało z kościołem. Druga – gdzie my, u diabła, jesteśmy. Nigdy tu nie byliśmy. Na szczęście
udało się nam dotrzeć do wsi. Oficjalnie to jakaś część Masłowa, mapa podaje
nazwę Świerczyny. Nie jest to koniec świata, ale lądowanie na ruchliwej szosie
i wydłużenie trasy. Jedyny plus – deszcz przestał padać.
Koledzy, pełni obaw, że zgubię drogę, doradzili przejście
ulicą Modrzewiową w Masłowie. Zgodziłam się, chociaż ja nie znam tej ulicy nic
a nic, bo chyba tylko ze dwadzieścia razy nią chodziłam.
W każdym razie nie
musiałam udawać, że docieramy dzięki niej w okolice masłowskiego kościoła.
Podczas naszej wycieczki w 2018 roku (tu link) byliśmy świadkami obchodów
stulecia parafii, a teraz tylko tak sobie spoglądamy na kościół i widoki z
placu kościelnego.
Kolejny odcinek szlaku to prawdziwa droga przez mękę –
asfalt, asfalt i chodnik z kostek Bauma. Na szczęście jest parę miejsc z
widokami. Jeden doprawdy smutny – ogołocona z gałęzi stara, niegdyś dorodna
lipa.
Koniec asfaltu oznacza bliskość szczytu Klonówki. Nie
podchodzimy do triangula, zadowalamy się „widokami” z platformy widokowej. Cóż,
kiedyś to tu, panie, były widoki. A teraz wszystko wygląda jak zza krzaka.
Jeszcze rok, dwa i zostanie widok na brzózkę.
Kolejnym punktem trasy jest Diabelski Kamień. I teren
zarośnięty jak nieboskie stworzenie. Do mniejszego kamienia nie sposób podejść.
Do większego przedzieramy się wąską ścieżyną.
Ale i tak mamy szczęście – w okolicy Kamienia tym razem nie wieje i choć
raz możemy tu sobie urządzić popas.
Rezygnujemy z przejścia do miejsca katastrofy lotniczej,
byliśmy tam niedawno (tu link), a teraz czas nagli – chcemy zdążyć na
turystyczny bus. Dzięki temu dosyć szybko osiągamy szczyt Dąbrówki (ech, te
„drzewówki”…). Tu zatrzymujemy się przy skałkach, na które poprzednio raczej nie
zwracaliśmy uwagi. Teraz się doczekały
zainteresowania.
Zejście nową trasą szlaku zdecydowanie przyjemniejsze niż
dawniej po stromiźnie, ale sporo dłuższe.
Potem spotkanie z przełomem Lubrzanki. Tradycyjne foto na
mostku (niektóre deski w nim próchnieją) i do Ciekot.
W Ciekotach odpoczywamy. Leniuchujemy. Byczymy się. Parkowa ławka –
nasz przyjaciel. Parę fotek też się zrobi, ale, żeby z Żeromskimi na ławeczce
zapozować, to już nikogo nie namówisz.
Jedynie ja zaglądam do centrum „Szklany Dom”, a tam
niewielka, ale bardzo interesująca wystawa rzeźb Jana Szczepkowskiego
prezentująca portrety jego najbliższych. Uzupełniają ją zdjęcia rodzinne i
kilka płaskorzeźb w drewnie w tym jedna, zdobiąca salę obrad Sejmu. Warto dodać, że wystawa odbywa się w roku 60. rocznicy śmierci Szczepkowskiego (1878 - 1964)
największe osiągnięcie rzeźbiarza - Grand Prix na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu za kapliczkę Bożego Narodzenia
Adam Rymwid Mickiewicz (zięć rzeźbiarza) i jego żona, jedyna córka rzeźbiarza, Hanna, w dzieciństwie i jako dorosła kobieta
Tyle o trasie. Nasz powrót to walka z czasem, żeby z jednego
busa zdążyć na drugi. Wygrana. Spokojnie wracamy do domu. I po wycieczce.
Zdjęcia – Edek i ja
Jak za dawnych lat bywało...
OdpowiedzUsuńPodobnie, ale nie tak samo. Za dawnych lat mieliśmy siły, żeby przejść od Wymyślonej do Dąbrowy, a teraz na dwie raty rozkładamy. Już nie wspomnę o 30 kilometrach z Dąbrowy do Bodzentyna. To też się przeszło za jednym podejściem. Ech...
UsuńCiekoty znam. Wychodnie skalne czysta rewelacja, a za zniszczenie lipy, ktoś powinien trafić pod sąd.
OdpowiedzUsuńCóż, lipa nie była pomnikiem przyrody. Na pewno właściciel uzyskał zgodę gminy, skoro były interwencje kierowców. Widać, że młode gałązki już się tam przebijają. Może na przyszły rok odżyje jak nowa.
Usuń